Geoblog.pl    Chicken    Podróże    Jeziora Plitvickie - Chorwacja    Jeziora Plitvickie
Zwiń mapę
2009
15
lis

Jeziora Plitvickie

 
Chorwacja
Chorwacja, Plitvice
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 0 km
 

Wreszcie wyruszam na Bałkany! Nie wiem ile lat się tam wybierałem i wybrać nie mogłem! Po kilku tygodniach przygotowań ruszamy ok. 5:30 rano z Krakowa. Miało nas jechać osiem osób i dwa samochody ale tak się podziało że koniec końców jedziemy w dwójkę, jednym, rzecz jasna autem. Po ok. 1,5 godzinie jazdy jak zwykle rozkopaną zakopianką docieramy na Chyżne, tankujemy LPG i opuszczamy krainę fotoradarów. Można założyć przednią tablice. Słowacja, drogi szybkiego ruchu i autostrady, trasa idzie bardzo sprawnie. Jak zwykle widzę że przybyło kilka kilometrów autostrad od ostatniego razu. Dojeżdżamy do Bratysławy, tankujemy i dalej w drogę. I tu uwaga, na Słowacji LPG tankuje się samemu, więc doktoryzowałem się z zakładania pistoletu. Podobnie jest na Słowenii i w Austrii. Natomiast w Chorwacji, Bośni i Czarnogórze tankuje pracownik stacji tak jak u nas. Zauważam że powstała obwodnica Bratysławy, po między Zlatymi Pieskami a lotniskiem, którą bez problemów docieramy do dawnego przejścia granicznego Jarowce. I dalej naprzód autostradami. Łukasz okazuje się znakomitym pilotem, bez błędnie trafiamy na właściwe drogi. Po drodze odpoczynki i krótka drzemka, po czym docieramy do granicy Austriacko – Słoweńskiej. Kupujemy winietę za kosmiczną sumę 35 EUR, na pół roku bo to najkrótszy okres na jaki można kupić. Złodziejstwo. Ale podobno mają wprowadzić niedługo winiety dziesięciodniowe. Koło Mariboru zjeżdżamy z autostrady, tankujemy auto i poruszamy się dalej wirtualną autostradą, znaczy zwykłą drogą za którą zapłaciliśmy 35€! Za to mijamy tablice na której pisze że w trosce o nasze bezpieczeństwo rząd Słowenii buduje autostrady. Zupełnie jak u nas. Jakoś tak niespodziewanie docieramy do granicy Słoweńsko – Chorwackiej. I tu pierwsza kontrola paszportowa. Formalność. Jedziemy na Zagrzeb również drogimi autostradami Chorwackimi. Płaci się na bramkach. Za odcinek do Zagrzebia chyba 42 kuny a za następny 16. Zjeżdżamy na Karlowač. Mijamy miejscowości których nazwy znam ale nie z przewodników turystycznych a z mediów z czasów wojny z Serbami. W Karlowaču nie widziałem śladów zniszczeń ale już za nim nader często. W tym rejonie miały miejsce ciężkie walki. Większość domów jest odnowiona, jednak są i takie na których znać jeszcze ślady po karabinowych seriach oraz takie z których pozostał tylko wypalony szkielet. Nie wolno podchodzić do takich ruin, nigdy nie wiadomo czy w ziemi nie czeka jeszcze ukryta zdradliwa śmierć – miny. Domów tych nikt nie odbudowuje, być może mieszkańcy, zapewne Serbowie, uciekli w czasie wojny i nie chcą wracać, być może właściciele zginęli w wojennej zawierusze, w wyniku mordów i czystek etnicznych popełnianych przez wszystkie strony konfliktu. Przybyło też pomników, obok obelisków na cześć partyzantów Tity stoją nowe, upamiętniające ofiary wojny z początku lat dziewięćdziesiątych. Mijamy Slunj – miasteczko gdzie stacjonowało dowództwo naszego batalionu sił pokojowych. I docieramy wreszcie do celu – rejon Jezior Plitvickich. Bez problemu znajdujemy nocleg, 75 kun od osoby na kwaterze prywatnej, noszącej trzygwiazdkowe oznaczenie. Jestem trochę padnięty – pierwszy raz zrobiłem taką trasę! Ok 980 km. Podsumowując trasę – Słowacje przejechałem na polskim gazie, Austrie na słowackim, Słowenie i tą część Chorwacji na słoweńskim. Nie muszę dodawać że wszędzie gaz jest droższy niż u nas. Może się nazywać LPG, GPL (chyba) lub autoplin. Rano zbieramy się do zwiedzania. Wstęp do parku Jezior Plitvickich 110 kun za osobę, można płacić kartą. A cały teren jest po prostu bajkowy! O ile się nie mylę to były w nim kręcone przygody Winetu. Zaraz po wejściu naszym oczom ukazuje się wspaniały wodospad, do którego po chwili dochodzimy idąc pomostami poprowadzonymi nad taflą wody. Do pomostów podpływają całe stada ryb – żebraków nauczonych przez turystów. W kotlince z wodospadem wiatr niesie ze sobą drobinki wody więc po chwili jesteśmy mokrzy. Ruszamy dalej. Można wybrać kilka wariantów tras, można przepłynąć jedno z jezior statkiem, można tu czy tam podjechać kolejką parkową a właściwie dużym mikrobusem z przyczepą lub dwoma. Kombinacji jest mnóstwo. W zależności od czasu, chęci i kondycji. Szlaki są dobrze oznakowane a dodatkowo na biletach są też mapki. Bilety uprawniają do korzystania ze wszystkich środków lokomocji na terenie parku (statki i kolejka). Park Jezior plitwickich jest drugą najważniejszą atrakcją turystyczną Chorwacji po wybrzeżu. Po szczegóły zapraszam do przewodników. Na pewno jednak warto odwiedzić to miejsce, które jest jak z bajki. Teren parku opuszczamy ok. 17. Jedziemy do Slunja aby coś zjeść i zobaczyć miasto. Tu i ówdzie widać jeszcze ślady wojny. Ale miejsce, które dla siebie nazwałem „dzielnicą młynów” jest już doprowadzone do pełnej świetności. Nad przepływającą rzeką w dolinie znajduje się cała jakby osobna miejscowość składająca się z dawnych młynów i domów młynarzy. Całość można zwiedzać a obecnie jest tam mnóstwo kwater prywatnych i dwie restauracje. Wszystko przedstawia się imponująco, mam wrażenie że przeniosłem się na chwile do Szwajcarii. Na jednym z budynków dostrzegam wyblakły już nieco plakat z podobizną gen. Ante Gotoviny. Dla Chorwatów bohater, który dowodził akcją odbicia Krajiny i Slawonii z rąk Serbów, dla trybunału w Hadze zbrodniarz wojenny. Na drugi dzień, wyspani, ruszamy w kierunku wybrzeża. Nie jedziemy autostradami aby uniknąć opłat i więcej zobaczyć. Mijamy Knin, dawną stolicę Serbskiej Republiki Krajina, mijamy wsie i miasteczka, znów natykając się na pozostałości wojny. Mijamy wspaniale wyglądające Jezioro Peručko i docieramy do Splitu. Omijamy jednak miasto i wpadamy na magistrale adriatycką. W międzyczasie kończy się nam gaz, dalej jedziemy na benzynie. W Chorwacji nie na wszystkich stacjach jest LPG a same stacje też nie należą do częstych. Zatrzymujemy się nad Adriatykiem, kawałek za Splitem. Robimy zdjęcia. I tu też mają miejsce moje „zaślubiny” z Adriatykiem. Po prostu wlazłem na niższą podmurówkę nieczynnej jeszcze knajpy, gdzie wydawało mi się że jest bezpiecznie… No właśnie, wydawało. Niespodziewanie przyszła większa fala i już jestem mokry od kolan w dół. Zmieniając buty i skarpetki od razu czuję sól na rękach. Dalej w trasę. Po drodze zahaczamy jeszcze o urokliwe wypoczynkowe miasteczko Makarska, nad wybrzeżem adriatyckim. Przystań łódek i jachtów, kamieniczki z białego kamienia, jest to miejsce gdzie mógłbym pomieszkać przez kilka tygodni w roku. Restauratorzy dopiero przygotowują się do otwarcia sezonu, część knajp jest jeszcze zamknięta. Robimy zakupy, wypłacamy jeszcze kuny z bankomatu, jemy obiad i ruszamy dalej, tankujemy wreszcie gaz i podziwiając piękne widoki wybrzeża adriatyckiego jedziemy w kierunku Mostaru w Bośni i Hercegowinie.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
Chicken
Marcin Kogut
zwiedził 3.5% świata (7 państw)
Zasoby: 11 wpisów11 0 komentarzy0 0 zdjęć0 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
06.10.2018 - 06.10.2018
 
 
15.11.2009 - 15.11.2009
 
 
15.11.2009 - 15.11.2009